Przychodzi Polak do seksuologa
Dr n. med. Andrzej Depko o tym, z jakimi kłopotami w sypialniach zmagają się współcześni ludzie i jak im w tym może pomóc specjalista.
Paweł Walewski: – Czy w gabinecie seksuologa więcej jest medycyny czy psychoterapii?
Dr n. med. Andrzej Depko:
– W tej chwili, niestety, coraz więcej medycyny.
Dlaczego niestety?
Bo wielu pacjentów może być rozczarowanych. Gdybyśmy przeprowadzili uliczną sondę, czym jest seksuologia, większość odpowiedziałaby, że to odmiana psychoterapii. I wiele osób, które przychodzą do gabinetu seksuologicznego, spodziewa się spotkać w nim psychoterapeutę.
Coś jest na rzeczy, przecież naszym głównym narządem płciowym jest mózg, a reakcjami seksualnymi rządzą emocje.
Tego dowiedziono co prawda dopiero w drugiej połowie XX w., ale już korzenie seksuologii wiązały się z medycyną – z psychiatrią i neurologią, które miały pomóc wyjaśnić tło rozmaitych anomalii.
O dewiacjach też wolałbym tym razem nie rozmawiać. W Polsce zbyt często seksuologów postrzega się jak szarlatanów, którzy szukają usprawiedliwienia dla ludzi naruszających normy obyczajowe. Tak przecież nie jest.
Mam nieraz wrażenie, że żyjąc w społeczeństwie postmodernistycznym XXI w., nadal tkwimy mentalnie w czasach, kiedy seks był grzeszny i wstydliwy. Tymczasem świat się zmienił i postrzeganie seksuologów również powinno się zmienić. Aby zrozumieć tę ewolucję, zapraszam na krótką wycieczkę do przeszłości.
Abstynencja, trening czy sok z buraka
Jeśli mamy wracać do epoki, w której nawet światli lekarze wiązali masturbację z wysychaniem mózgu, porażeniem nerwów i ślepotą, to może szkoda czasu?
Seksuologia nie miała przez długie lata narzędzi diagnostycznych ani terapeutycznych. Podstawową metodą leczenia było zalecanie abstynencji płciowej: oszczędzaj, abyś miał na potem. Dopiero badania Williama Mastersa i Virginii Johnson rzuciły snop światła na fizjologię reakcji seksualnych, ale to była już druga połowa XX w., kiedy ludzie zaczęli się wybierać na Księżyc.
Lecz nadal trzeba było czekać na wygodne leki, które zrewolucjonizowały leczenie wielu zaburzeń.
Do połowy lat 90. panowało przekonanie, że 80 proc. problemów w sferze seksualnej ma źródło psychogenne. Brak erekcji próbowano leczyć treningiem – na przykład odpowiednie ułożenie kobiety w pozycji ginekologicznej na krawędzi stołu lub łóżka miało pomóc umieścić wiotki członek w pochwie. Innych sposobów nie znano. Na początku lat 80. rozpoczęto leczenie impotencji zastrzykami w ciała jamiste prącia, ale na wspomnianą rewolucję musieliśmy czekać do 1998 r., kiedy na rynek przebojem weszła Viagra. Wtedy seksuologia zaczęła zmieniać swoje oblicze, badania zeszły do poziomu elektrofizjologii, biochemii komórek. I tak jak w społecznym odbiorze electrolux jest synonimem odkurzacza, a sportowe buty to adidasy, Viagra stała się symbolem nowego spojrzenia na seksuologię.
A zmieniło się nastawienie pacjentów do seksuologów?
Z tym bym nie przesadzał. Seksuologia w Polsce stała się dziedziną dla ludzi świadomych i bogatych, bo tylko takich stać na wizytę w prywatnym gabinecie. Pojawienie się na rynku Viagry, a następnie innych leków skutecznych w leczeniu impotencji, nie do końca otworzyło Polaków na rozmowę o problemach intymnych. Większość nadal woli na własną rękę wspierać się suplementami, zamiast pójść do lekarza po diagnozę i specyfik, który ma potwierdzone działanie. Z moich obserwacji wynika, że średnie opóźnienie rozpoczęcia właściwej kuracji wynosi w Polsce 2 lata. Był u mnie niedawno pacjent, który u psychologa leczył się przez pół roku na przedwczesny wytrysk, regularnie pijąc zlecony przez niego sok z buraka.
Zawsze słyszałem, że samą tabletką wszystkiego załatwić się nie da. A pan tak bardzo w te tabletki wierzy?
Chodzi mi o prawidłową diagnozę. Ona determinuje wybór odpowiedniej metody leczenia. Seksualność silnie łączy się z psychiką, ale przyczyny problemów w życiu intymnym mają najczęściej tło organiczno-psychiczne. W pierwszej kolejności trzeba więc wykluczyć lub potwierdzić tło organiczne zaburzenia seksualnego, czyli sprawdzić, czy mamy do czynienia z chorobą lub zaburzeniem psychogennym. Zbyt częstym błędem jest rozpoczynanie psychoterapii przy etiologii organicznej. Pacjent pół roku chodzi na psychoterapię bez efektów, gdy tymczasem jego zasadnicza choroba się pogłębia i nasila kłopoty w sferze seksualnej. A na koniec słyszy, że nie współpracuje z terapeutą. Odkąd wszyscy zaczęli mówić o Viagrze, płeć piękna z ulgą przyjęła wiadomość, że uwiąd życia seksualnego nie nastąpił w ich związkach wskutek utraty atrakcyjności, lecz stoi za tym na przykład nierozpoznana u partnera miażdżyca lub cukrzyca.
Diabetolog, kardiolog, a może urolog
Czy właśnie brak erekcji jest najczęstszym kłopotem, z jakim pacjenci przychodzą do seksuologów?
Najczęstszym jest przedwczesny wytrysk, następnie spadek libido i na trzecim miejscu zaburzenia erekcji. U kobiet: spadek libido, zaburzenia orgazmu oraz odczuwanie bólu podczas współżycia.
Niedawno w USA zarejestrowano pierwszą tabletkę dla pań, która będzie leczyć oziębłość. Na razie jednak główną pomocą może być chyba psychoterapia?
No właśnie też nie. Seksualność powinniśmy traktować w kontekście zdrowia całego organizmu. Pojawiające się w tej sferze zaburzenia są najczęściej wyłącznie objawem, a nie zasadniczą chorobą. Dlatego często się zdarza, że młoda kobieta przychodzi zaniepokojona spadkiem libido, a nie wie, że wpływ na to mają źle dobrane pigułki antykoncepcyjne. Podobnie rzecz się ma z depresją, do której kobiety są dużo bardziej predysponowane niż mężczyźni. Depresja, poprzez zmianę poziomu neuroprzekaźników w mózgu, niekorzystnie oddziałuje na sferę seksualną. Ale sporo leków poprawiających nastrój niestety pacyfikuje seksualność. Pojawia się więc błędne koło: kobieta wychodzi z depresji, lecz w seksie nic się jej nie udaje, nie pożąda partnera, co znów nakręca depresję, bo czuje się niepełnowartościowa.
Jak się z tego kręgu wyrwać?
Wystarczy lepiej dobrać leki. Psychiatra i seksuolog powinni ze sobą w takim wypadku ściśle współpracować. Takich przykładów jest więcej. Przychodzą do nas pacjenci kierowani przez kardiologów, neurologów, urologów, diabetologów. Z kolei ja zwracam się do lekarzy tych specjalności o konsultacje.
Do psychologów również?
Tak, choć tytuł magistra psychologii nie predysponuje nikogo automatycznie do zajmowania się poradnictwem seksuologicznym. Jeśli psycholog pragnie uzyskać tytuł seksuologa klinicznego, musi zdać państwowy egzamin certyfikacyjny organizowany przez Polskie Towarzystwo Seksuologiczne, a wcześniej ukończyć stosowne szkolenie. Oczywiście żadnych farmaceutyków na recepty psycholodzy seksuolodzy przepisywać nie mogą, ale często stosują np. terapię poznawczo-behawioralną. Niektórzy lekarze seksuolodzy nie chcą się parać metodami psychoterapeutycznymi i – rozpoznając psychogenne tło zaburzeń – od razu kierują do psychologów. Psychiatrom seksuologom chyba najłatwiej godzić jedno z drugim.
Recepta czy wsparcie
Jakie problemy zgłaszane przez pacjentów wymagają raczej podejścia psychologicznego niż recepty?
Jeśli przed opuszczeniem gabinetu pacjent otrzyma receptę, to wcale nie oznacza, że podczas całej wizyty seksuolog nie udzielił mu wsparcia psychologicznego. Podejście empatyczne, otwarte jest wpisane w naszą specjalność, gdyż dotykamy niezwykle czułej sfery życia. Taka wizyta musi trwać minimum 30–45 minut, co odróżnia nas od innych lekarzy.
Proszę zdradzić, jak to przebiega w praktyce?
Na początek pozwalam pacjentowi wypowiedzieć się w nieuporządkowany, spontaniczny sposób: co mu dolega, od kiedy, jak bardzo. Gdy ukierunkuje nas w obszar swoich problemów, można wywiad uporządkować, zadając konkretne pytania, np.: kiedy, w jakiej kolejności objawy zaczęły się pojawiać. Na co dzień nie przywiązujemy wagi do pewnych znaków ostrzegawczych. A przyczyn pojawiających się dolegliwości, np. braku gotowości do współżycia, trzeba nieraz szukać dwa lata wcześniej: w zmianie pracy, nawyków, jakimś stresowym wydarzeniu. A może mężczyzna zaczął przyjmować leki na nadciśnienie – one również pacyfikują popęd płciowy? Zlecam wtedy badania diagnostyczne, najczęściej hormonalne. I pacjenci wracają z wynikiem, dziwiąc się: skąd pan wiedział, bo mnie by do głowy nie przyszło.
Czy w gabinecie seksuologa odbywa się też badanie, czyli mówiąc wprost, czy może pan dotykać narządów płciowych lub je oglądać?
Zgodnie z prawem lekarzom seksuologom wolno takie badanie przeprowadzić, jeśli są ku temu powody. To jest wpisane w zakres specjalizacji. Jest wielu ginekologów seksuologów, których gabinety z oczywistych względów są lepiej do tego przystosowane. U mnie fotela ginekologicznego nie ma – więc jeśli to konieczne, kieruję pacjentkę do doświadczonego specjalisty.
A kiedy siada przed panem para, czy zadaje pan pytanie: jak wy to robicie?
Ale nie muszą niczego pokazywać! Opisują emocje, satysfakcję, najczęściej zresztą skarżą się na jej brak. Wystarczy szczera rozmowa. Seksuolodzy nie zajmują się podglądactwem.
Czy każdy na własną rękę stawia diagnozę i leczy, czy też trzeba podporządkować się wytycznym i standardom?
Nie musimy poddawać się superwizjom, tak jak rasowi psychoterapeuci, jeśli nie prowadzimy leczniczej psychoterapii. Ale obowiązują dokładnie opisane zasady postępowania dotyczące zbierania wywiadu, badania, diagnozy i leczenia. Wszystko po to, by kontakt z pacjentem był jak najbardziej profesjonalny.
Solo czy we dwoje
Czy Polacy nadal wstydzą się wizyt u seksuologa?
Tak, czują się onieśmieleni. Nie dziwię się, bo przecież rozmowa dotyczy zupełnie innych spraw niż u internisty lub kardiologa.
Jak pan dodaje im odwagi?
Jest już w zasadzie za późno, abym mógł to robić. Rozbrojenie tej miny leży po stronie mediów, które powinny zmienić nastawienie Polaków do seksu. Nad polską seksualnością ciążą dwie klątwy: grzechu i obowiązku. Przestrzeń między tymi biegunami jest wąska, niczym ścieżka prowadząca w gęste zarośla. Seks w Polsce nigdy nie był gloryfikowany, jak choćby w taoizmie, gdzie poprzez wpisanie w system religijny następuje jego nobilitacja i ludziom zaleca się udane życie seksualne. U nas samozwańczy obrońcy moralności, dla których hedonistyczna rola seksu jest złem zasługującym na potępienie, wmawiają, że uprawiamy go jak zwierzęta, gdyż jego zasadniczą funkcją dającą się zaakceptować jest poczęcie nowego życia. Jako seksuolog mówię coś przeciwnego: ci, którzy seks każą łączyć wyłącznie z reprodukcją, sprowadzają go do poziomu zwierząt. To one kopulują podczas rui, aby przedłużyć gatunek. Nie uprawiają seksu dla jego istoty więziotwórczej – my nie musimy kochać się tylko dla prokreacji!
Kogo łatwiej do tego przekonać, mężczyzn czy kobiety?
Płeć nie odgrywa tu żadnej roli. To bardziej kwestia osobowości – introwertyków na pewno trudniej otworzyć niż ekstrawertyków. Nierzadko pacjentom wydaje się, że wystarczy powiedzieć połowę albo jedną trzecią prawdy o sobie, żeby można postawić diagnozę. Boją się, że oni wyznają mi tajemnicę z życia intymnego, np. jakieś swoje nietypowe zachowania seksualne, a ja ocenię ich negatywnie. A te zachowania mogą indukować rozmaite objawy.
Czy często seksuolog intuicyjnie domyśla się pewnych rzeczy, choć pacjent próbuje je przed nim zataić?
Oczywiście, dlatego wywiad trzeba zebrać jak najdokładniej. Są mężczyźni, którzy nie stają na wysokości zadania wobec swoich żon, bo realizują erotyczne fantazje w agencjach towarzyskich. Inni mają zaburzenia erekcji tylko wtedy, gdy nie mogą realizować własnej seksualności. Na przykład gdy są transwestytami – przy klasycznym współżyciu brakuje im bodźca, którym jest damskie przebranie. Nawet jak zapiszę lek viagropodobny, nic to nie da, bo brakować będzie właściwej podniety.
Zdarza się pewnie, że trzeba terapeutyzować oboje partnerów?
W seksuologii nie jest tak, że damy choremu leki i jak on się wyleczy, dopiero wraca do łóżka – trzeba to robić jednocześnie! Przyszedł do mnie mężczyzna z problemem przedwczesnego wytrysku. Leczyłem go z miernym powodzeniem. W końcu przyznał, że w kuracji nie pomaga mu żona, która jest rozdrażniona i unika zbliżeń. Skoro partnerka nie chce z takim mężczyzną współżyć regularnie, to całe leczenie na nic. Poprosiłem tę panią na rozmowę. Domyślałem się, że jakiś problem leży po jej stronie. Nie nalegałem, by go wyjawiła. W końcu przyznała, że została kiedyś zgwałcona, co ukrywała przed mężem. Pozostał w niej olbrzymi uraz. W jej interesie było, aby mąż nadal miał przedwczesny wytrysk i dał jej spokój.
Czy pacjenci przychodzą do gabinetu częściej sami czy z partnerkami?
40 proc. wizyt to pary, 60 proc. przychodzi solo. Ale nawet w tych przypadkach często uznaję, że na kolejnej wizycie ważna byłaby obecność partnera lub partnerki. I to jest ważny sygnał diagnostyczny, czy zaproszony współmałżonek przyjdzie czy nie. Niektórzy stosują rozmaite fortele – np. mąż mówi żonie: „Coś ze mną jest nie tak, ale lekarz chce też z tobą porozmawiać. Przecież jakbym miał wrzód żołądka, też chcieliby cię pouczyć, co mam jeść, a czego nie”. Niestety wciąż zdarzają się sytuacje, kiedy partnerka oświadcza: ty masz problem, a nie ja, więc się wylecz i dopiero wtedy wrócimy do wspólnej sypialni.
I to się w pojedynkę uda?
Bywa, że nie. Leczyłem pacjentkę, która cierpiała na bolesne skurcze pochwy tuż przed i podczas stosunku, choć była bardzo otwarta na kontakty seksualne. Wspólnie z chłopakiem zaplanowali termin ich inicjacji seksualnej zgodnie z zasadami sztuki: przytulna leśniczówka, szampan, świece, czułość. Ale partner swoim lękowym podejściem cały czas wywoływał u niej stres, dopytując, czy nic ją nie boli i czy jest już gotowa. Bez przepracowania na kolejnej wizycie takiego zachowania z jego strony nie było sposobu, aby pomóc tej kobiecie. Farmakologia nic tu nie miała do rzeczy, tylko oddziaływanie psychologiczne.
Czy wystarczyło jedno spotkanie?
Kilka. Trzeba dokładnie przyjrzeć się temu, czy to tylko interakcja wynikająca z aktualnego związku czy efekt poprzednich doświadczeń, nieraz bolesnych, związanych na przykład z molestowaniem seksualnym. Sytuacja typowa: ona ukrywa koszmary z przeszłości, które nie dają spokoju w seksie, a on się frustruje nieudolnością i nie ma pojęcia, jak kobiecie dogodzić. Im bardziej represyjnie partnerzy podchodzą do własnej seksualności, tym mniej im wychodzi. Osoby, które seksualność umieszczają w sferze tabu i grzechu, mają większe problemy w przeżywaniu silnych uniesień.
Internet czy jednak sypialnia
Wielu mężczyzn myli impotencję ze spadkiem libido, czyli osłabieniem popędu.
I w tym wypadku znów tabletki nie pomogą. Na spadek libido pracujemy całe życie: przepracowaniem, przemęczeniem, stresem. Jeśli ktoś nadmiernie eksploatuje układ nerwowy, bo stał się szczurem korporacyjnym, który musi żyć w napięciu i konkurencji, nie pozostaje to bez wpływu na obniżoną gotowość do życia seksualnego. W mózgu zlokalizowana jest struktura o nazwie podwzgórze, w którym układ nerwowy komunikuje się z układem hormonalnym. Przewlekły stan napięcia wywołuje zmiany w poziomie hormonów: np. zwiększa się wyrzut prolaktyny, która obniża wydzielanie testosteronu, a w konsekwencji wygasza popęd seksualny.
Taka biochemia miłości odziera seks z piękna i tajemnicy. Czy ostatecznie nie najważniejsze jest uczucie i zadanie seksuologów powinno polegać na uświadomieniu tego zagubionym?
Często okazuje się, że przyczyny tkwią w problemach emocjonalnych, braku samoakceptacji, konfliktach rodzinnych. Mężczyźni zaczęli ze strachu szukać spełnienia w internecie, byle nie wchodzić do sypialni, gdzie czekają na nich zbyt wymagające żony. W seksie nie wystarczy tupnąć nogą, by czegoś zażądać. Jestem po to, by nauczyć ludzi nie tylko żyć w zgodzie ze sobą, ale też by potrafili wyrażać swoje pragnienia.
ROZMAWIAŁ
PAWEŁ WALEWSKI
Artykuł opublikowano na stronie